Pora po dekadzie powrócić do Burnout Paradise, tym razem z dziewięciokrotnie większym zagęszczeniem pikseli. Czy nadal trawa jest zielona czy może jednak będzie to raj utracony? Dowiecie się tego z naszej recenzji.
Generalnie Burnout dla większości graczy, których znam, kojarzy się z beztroskimi czasami. Tak przewrotnie wyszło w moim życiu, że odsłona Paradise była moją pierwszą, a zagrać w nią miałem okazję w pierwszym roku, gdy nabyłem Xboksa 360 i powoli myślałem o samodzielnym życiu, mieszkając razem z bratem. Dziś jestem ustatkowanym gościem po trzydziestce, z żoną i dzieckiem, ale jednak gierki nie stały się dla mnie jakimś rodzajem reliktu czy nie zostały zepchnięte jedynie do roli wspomnień lepszych, beztroskich czasów. Nadal są codzienną rzeczywistością, która niesamowicie umila życie.
Z takim właśnie optymistycznym nastawieniem wróciłem do Paradise City, nie oczekując bynajmniej raju utraconego
W zasadzie to nie sposób byłoby mi obiektywnie się wypowiadać o wrażeniu, jakie powrót do Paradise City we mnie wywołało. Owszem, widoki były przyjemne dla oka posiadacza telewizora 4K, ale miałem też wrażenie, że po prostu wyciśnięto co tylko się dało z 10-letniej geometrii terenu. Jednak, gdy z ciekawości sprawdziłem Burnout Paradise z kompatybilności wstecznej, wtedy zrozumiałem, co jednak się zmieniło.
Przede wszystkim, ostrość obrazu przy 9x większej ilości pikseli jest nie do przecenienia (sprawdzałem też równocześnie jak wygląda bazowa wersja gry na tym samym telewizorze, Samsungu MU7002T). Oryginalne wydanie Burnout Paradise porażało płynnością i barwną kolorystyką, ale jednak po dekadzie, filtrowanie anizotropowe, dystans dorysowywania się tekstur kłuło w oczy. Wszystkie te naleciałości zostały zniwelowane i Burnout Paradise Remastered na współczesnych telewizorach wygląda naprawdę nieźle.
Jedyne, co może nie robić już takiego wrażenia, to 60 FPS, do którego zdążyliśmy się już przyzwyczaić. Druga rzecz, która sprawia, że człowiek przyzwyczajony do najnowszych dobrodziejstw wizualnych, może poczuć lekki niedosyt, to brak HDR. Zmieniono co prawda nieco koloryzację oryginału, tak aby wyglądał bardziej świeżo, ale jednak troszeczkę doskwiera brak dynamicznych kontrastów i przejść z ciemniejszych do jaśniejszych obszarów, a także jednostajność promieni słonecznych.
Tak czy inaczej, te drobne ograniczenia nie odciągają jednak od tego, że Burnout Paradise to nadal naprawdę dobra gra. Model jazdy po przyzwyczajeniu do Forza Horizon 3 (które w sumie i tak jest przecież arcade’owe) może wydawać się na początku niewyobrażalnie prosty, ale w końcu nie zapominajmy, że chodzi tutaj w znacznej mierze o wysokooktanową rozwałkę i możliwość szybkiego manewrowania oraz rozbijania wszechobecnych billboardów. Poczucie pędu po użyciu nitro oraz impetu przy obijaniu się z rywalami i spychaniu ich na betonowe pułapki śmierci, nadal potrafi wykrzesać w człowieku na nowo iskrę tego, co sprawiło, że Burnout stał się takim natychmiastowym hitem.
Mimo wszystko Burnout Paradise Remastered jest niezłym, funkcjonalnym remasterem, który może nie wyznacza nowych standardów tego, jak powinno się odświeżać gry, ale w żadnym wypadku nie jest także fuszerką, a na współczesnych ekranach wygląda całkiem nieźle, czego nie można powiedzieć o wersji kompatybilnej wstecz. Z drugiej jednak strony mam wrażenie, że patch 4K dla Xbox One X także mógłby załatwić sprawę. Mimo wszystko pozycja ta może wydać się szczególnie interesująca dla posiadaczy PS4, którzy z tego dobrodziejstwa nie mogą skorzystać, a bardzo im tego typu gier brakuje, lub też specyficznie tęsknią za tą serią.
Plusy
- Nadal świetne poczucie pędu
- Rewelacyjna rozwałka
- Przyjemnie wyglądający świat przedstawiony
- Udane dopasowanie oprawy graficznej do standardów 4K
Minusy
- Mapa, wskaźniki i GPS
- Nieco pustawy świat i konstrukcja eventów w standardach roku 2018
- Brak HDR
Cena: 129 zł
(2100)