Powrót

Bliźniak (Gemini Man) | RECENZJA | Czy kino 3D+ / 120 FPS ma sens?

Jestem świeżo po przedpremierowym pokazie filmu “Bliźniak” (Gemini Man). O produkcji Anga Lee było głośno przed premierą z dwóch, technologicznych powodów. Pierwszy z nich wiązał się z realizacją obrazu w 4K, 3D, z HDR i w 120 FPS (High Frame Rate – HFR). Drugi natomiast dotyczył podwójnej roli Willa Smitha. Jedna z odgrywanych przez niego postaci była stworzona w CGI, zrekonstruowana z archiwalnych materiałów ze Smithem sprzed dwudziestu paru lat oraz przy pomocy performance capture przy udziale samego aktora.

Zobacz zwiastun filmu

Jak się ten fascynujący eksperyment sprawdził w praktyce? Już spieszę z odpowiedzią, a przy okazji odpowiadając na bardzo zasadne pytanie – czy film i historia w nim zawarta nie służyła jedynie jako pretekst do wplątania w to wszystko tej innowacyjnej technologii.

“Bliźniak” jest generalnie dość prostolinijnym thrillerem, który nie marnuje nadmiernie dużo czasu na ekspozycję. Pomimo elementów science-fiction, nie skupia się na nich, uwypuklając bardziej ludzki dramat. Starcie Henry’ego Brogana z Juniorem (obydwaj odgrywani przez Willa Smitha) jest okazją do wzajemnej refleksji tych dwóch postaci. Brogana nad swoimi błędami z przeszłości, a także ciężarze, jaki dźwigał wykonując pracę płatnego zabójcy, a w przypadku Juniora – pogodzenia się ze swoją ludzką naturą i porzucenia fasady bezlitosnego zabójcy bez wyrzutów sumienia.

Przesłanie filmu nie jest przesadnie złożone (choć w jakimś stopniu inspirujące), ale zapewnia funkcjonalne minimum tego, aby w ciągu całego seansu zarysowała się wyczuwalna dynamika. Will Smith jako Henry Brogan epatuje dużą dozą luzu, a wspiera go bardzo solidnie Mary Elizabeth Winstead. Clive’owi Owenowi przypadła w udziale natomiast dość rutynowa rola. Aktorstwo pomimo oczywistego wyzwania realizowania filmu w 120 FPS (inaczej się gra przy takim klatkażu i jest to bardziej wymagające dla aktorów) jest tutaj bez zarzutu. A jak spisał się zrekonstruowany w CGI “Will Smith” jako Junior? Cóż, trochę jego rodowód z “doliny niesamowitości” dawał się we znaki. 120 FPS jeszcze bardziej bezlitośnie uwydatnia każdy detal, więc Lee sam sobie stworzył drogę pod górkę. Jednakże sekwencje walk i pościgów ze swoim 51-letnim żywym pierwowzorem były w wielu przypadkach niesamowite i odciągały od pewnych niedoskonałości.

Tak, jak w również bardzo umownym fabularnie “Bez twarzy” Johna Woo, do dobrej zabawy potrzeba podejść z dystansem do tej całej niedorzeczności. A moim zdaniem – “Bliźniak” jest intrygującym demem technicznym pod wieloma względami i niekiedy zapiera dech w piersiach.

Co zyskujemy dzięki High Frame Rate w filmie?

Film nakręcono w 4K przy 120 FPS i w 3D. Siedem lat temu ludzie narzekali na 48 FPS “Hobbita”, porównując go do opery mydlanej i zarzucając brak immersji. Czy tak było tutaj? Może i jako entuzjasta gier wideo, mający także styczność z VR jestem “skrzywiony”, ale film oglądało mi się niesamowicie przyjemnie. Czułem się maksymalnie nim pochłonięty i zaangażowany w trakcie seansu. Po prostu nie czułem żadnej bariery w przeskoku do formatu High Frame Rate. Co więcej, wydaje mi się nawet, że zrozumiałem, co chciał osiągnąć przez to Ang Lee. Zanim dojdę do tego, po drodze chciałbym podzielić się spostrzeżeniami, co jest możliwe dzięki High Frame Rate.

Od razu zaznaczę, że rozumiem jeśli dla kogoś film wygląda niczym “opera mydlana”, ale ja oglądając “Bliźniaka” akurat żadnego wewnętrznego zgrzytu (“dysonansu poznawczego”, jeśli lubisz psychologię) nie doznałem. Dzięki High Frame Rate w tej produkcji obraz jest zdecydowanie bardziej wyraźny i ostry. Podejrzewam, że gdybym komuś powiedział, że widzimy tutaj obraz w 8K, to 99% uwierzyłoby mi. Ponadto HFR przekłada się również na znacznie większą szczegółowość ruchu. Objawia się ona między innymi w uwidocznieniu efektów cząsteczkowych. Są one bardzo dobrze widoczne pomiędzy światłem latarki a powierzchniami na które pada światło, a także bąbelków powietrza w wodzie, czy też iskier od eksplozji i wystrzałów, lub sypiącego się gruzu od przestrzelonych fragmentów otoczenia. Możemy dostrzec i odróżnić każdą indywidualną cząsteczkę i taki hiper-realizm ma swój urok (szczególnie przy świetnej koloryzacji filmu) i niewątpliwie hipnotyzuje, szczególnie jeśli jesteście koneserami jakości obrazu.

Poza tym efekt zrealizowanie tego filmu w 120 FPS przełożyło się także na bardziej zaakcentowaną głębię ostrości. Jej zmiany mogą dokonywać się częściej i subtelniej, wielokrotnie w trakcie jednej sceny, a jednocześnie nieinwazyjnie dla oczu. Oprócz tego większa głębia pola widzenia także lepiej akcentuje kontury i przestrzenność elementów tła (dobrym przykładem są sceny, gdy widać samolot na lecący na tle nieba). Aż żałuję, że 3D w sumie na dobrą sprawę umarło (a jeszcze parę lat temu nie miałem na temat 3D nic dobrego do powiedzenia).

Co również istotne HFR, dzięki temu, że filmy w tym formacie potrzebują diametralnie odmiennego (czyt. 5x silniejszego) oświetlenia aniżeli konwencjonalne kino 24 FPS wszystkie kolory są bardziej uwypuklone i dzięki ostrzejszym konturom dużo bardziej odznaczają się wizualnie. Widać było, szczególnie w sekwencji pościgu po mieście w Kolumbii, że Lee z lubością bawił się kompozycją barw i wyglądało to bardzo kunsztownie. Z kolei w lochach w Budapeszcie miały miejsce jedne z najbardziej referencyjnych scen jeśli chodzi o oświetlenie i efekty świetlne.

Dodam przy okazji, że oglądana przeze mnie wersja w formacie 3D+, czyli 3D z 60 FPS nie miała dołożonego Dolby Vision, a mimo wszystko jej paleta barw przebijała większość obecnie dostępnych tytułów hollywoodzkich.

Subiektywność kontra obiektywność w kinie

W trakcie seansu nieustannie przebiegały mi przez głowę słowa Anga Lee o tym, jak tworzenie filmów w 120 FPS jest bardziej “obiektywną” kinematografią niż 24 FPS, które jest “subiektywne”. I wydaje mi się, że mam bardzo dobrą teorię na temat tego, co tajwański filmowiec miał tutaj na myśli.

Przy 120 FPS (w moim seansie: 60 FPS) zamiast jednego centralnego punktu na którym skupiona jest kamera, każdy z poruszających się elementów odznacza się w ruchu w jednakowy sposób. Bez zafiksowania się na pojedynczym punkcie wybranym przez reżysera. W ten sposób reżyser może pełniej imitować prawdziwe życie (choć Oscar Wilde uważał, że to życie imituje sztukę).

Takie nastawienie jest zarazem zerwaniem z konwencjonalnymi metodami realizacji filmów, ale i otwiera nowe możliwości – trzeba jednak do nich podejść w zgoła odmienny sposób.

Przez to, że nie mamy do czynienia z centralnym, zaakcentowanym punktem, w momentach dynamicznej akcji, trudniej jest przewidzieć jakiś kluczowy moment, który za chwilę nastąpi. Tym samym – wbrew powszechnym lamentom – można stworzyć większy suspens. Dodatkowo dzięki takiemu klatkażowi można znacznie bardziej zaakcentować zmianę dynamiki w akcji, np. nagłych zrywów gdy  postaci mkną na pojazdach bądź biegną po dachach. Dzięki HFR tym scenom można nadać większego impetu, tak samo w przypadku wszelkich strzelanin, które zyskują większą nośność. Tutaj też mocno zaciera się granica między filmem a grą wideo i moim zdaniem warto tę “uliczkę” eksplorować.

HFR i przyszłość formatu

Uważam, że format High Frame Rate ma przyszłość, tylko my musimy się do tego przestawić i przekonać. Nie zapowiada się, że nowy obraz Anga Lee będzie ogromnym przebojem kasowym – jeśli się mu poszczęści, to co najwyżej się wróci. Być może jednak to James Cameron, który sam 8 lat temu do HFR zainspirował Anga Lee, z Avatarem 2 i 3 przypieczętuje zasadność tej technologii.

Moim zdaniem istnieje wiele powodów, aby mogła ona na stałe zaistnieć w kinematografii. Niekoniecznie wyprzeć całkiem 24 FPS (choć znając życie i wojny formatów, na to nie będzie miejsca, bo ludzkość lubi “jedyną słuszną opcję”), ale zaistnieć obok. Ta technologia ma masę zalet, ale wymaga zupełnie innego podejścia realizatorskiego od strony reżysera. I ja chylę czoła Angowi Lee za jego starania i to, że dąży do tego, aby stworzyć nowy język filmu. Nawet jeśli “Bliźniak” serwuje nam przeciętną (choć przyjemną) opowieść – dzięki niemu zdałem sobie sprawę, jaki ogromny potencjał niesie ze sobą High Frame Rate w kinie.


Reasumując, najnowsze dzieło Lee rekomenduję jako fascynujące, wielkoekranowe doznanie z “OK” filmem w tle ;). Bardzo polecam wycieczkę do kina i przekonanie się na własne oczy, o czym tutaj mówiłem – nawet jeśli niekoniecznie podzielicie moje zdanie. Polecam jednak podejść z otwartym umysłem i spróbować wczuć się w intencje reżysera. A na wersję domową (tutaj będziemy mieli 4K 60 FPS z Dolby Vision) nie mogę się już doczekać – jestem pewien, że będzie to przez długie lata najlepsze demo techniczne.

Ocena filmu – 3/6 (ale doznania wizualne: 6/6)


Przed premierą filmu (25 października 2019) poinformujemy was, czy będzie można obejrzeć w Polsce film w 120 FPS i w jakich formatach będzie on wyświetlany w naszym kraju z uwzględnieniem miast i sieci kin.

(3473)