Powrót

Spędziłem w Baldur’s Gate 3 ponad 200 godzin i ciągle mi mało. Recenzja na PC

Mógłbym całe akapity poświęcić na opowiadaniu Wam historii, jak to gry z serii Baldur’s Gate ponad 20 lat temu podbiły moje serce, że gram w nie przez te wszystkie lata dosłownie co roku. Albo że po ograniu Divinity: Original Sim i D:OS2 życzyłem twórcom (Larian Studios) wzięcia na warsztat właśnie markę Baldur’s Gate. Bo już od dawna zasługiwaliśmy na jakościowy powrót do świata Forgotten Realms. I udało się.

Baldur’s Gate 3 – recenzja gry po 200 godzinach na PC 

Baldur’s Gate 3 zadebiutowało na PC na początku sierpnia i szturmem wzięło serca graczy, którzy ponownie lub po raz pierwszy w swoim życiu postanowili zebrać drużynę i wyruszyć w drogę. Larian Studios podjęło się absolutnie skomplikowanego i karkołomnego zadania tchnięcia życia w markę, która nie dość że osiągnęła status bóstwa gier cRPG, to w dodatku miała swoje definitywne zakończenie i fabularnie nie za bardzo dało się jej kontynuować. Tzn. tylko w teorii, bo przypominam, że z innego założenia wychodzili nawet oryginalni twórcy serii (Black Isle Studios), którzy planowali stworzyć trzecią część pod tytułem Baldur’s Gate III: The Black Hound.

Dlaczego chciałem, żeby to właśnie Larian Studios stworzyło BG3 po przejściu gier z serii D:OS? Bo widać było po ich grach, – nota bene finansowanych przez fanów na Kickstarterze – że to prawdziwi pasjonaci, którzy wiedzą jak zrobić dobre gry dla fanów klasycznych cRPG-ów ale w nowoczesnym wydaniu. Dziś mało kto mi wierzy, że dosłownie na miesiące przed pierwszymi przeciekami mówiłem głośno, że grając w D:OS2 naszło mnie, że fantastycznie byłby przemierzać krainy Faerûnu na silniku tej właśnie gry. I wykrakałem.

Belgowie pokazali, że potrafią stworzyć wciągający świat, mają jaja jeżeli chodzi o pomysły na rozgrywkę, są kreatywni i lubią abstrakcyjnie pośmieszkować, a to są fundamentalne cechy pierwszych Baldurów. Wzburzonym fanom uważającym, że BG1 i BG2 były przede wszystkim mroczne czy wręcz filozoficzne przypominam, że były one także przepełnione wątkami szalonych gnomów cyrkowych, gadających mieczy, miniaturowych chomików z kosmosu, pasów zmiany płci czy Widzów cytujących dialogi ze „Stowarzyszenia Umarłych Poetów”. O Janie Jansenie nie wspominając.

W Baldur’s Gate 3 próbujemy zapobiec inwazji Illithidów, mamy za zadanie pozbyć się kreatur z naszych głów, które chcą nas przemienić w mackowate potwory. Gra zsyła nas do dobrze znanego graczom drugiej części Podmroku a nawet pozwala spotkać (i przyłączyć do drużyny!) kilku dobrze znanych nam bohaterów. Ba, jeszcze kilku nawet ukatrupić, w zależności od podjętych decyzji. No właśnie – BG3 daje nam ogromną swobodę w działaniach i umożliwia dokonanie diametralnie innych wyborów na naprawdę wielu płaszczyznach.

Przykład? Możemy pomóc druidom w pierwszym akcie pozbyć się zagrażającym ich życiu goblinów i na odwrót – możemy wyrżnąć w pień obóz wielbicieli natury, zjednoczyć siły z goblinami i np. przyłączyć ich piękną drowią przywódczynię do naszej mrocznej drużyny. A co jeśli Wam powiem, że jest jeszcze trzecia i czwarta możliwość? Że możemy zwodzić gobliny do samego końca, przekonać ich do otwartej bitwy a w tym samym czasie przygotować z druidami wielką pułapkę i zdradzić te zapijaczone małe potworki? W międzyczasie gra daje nam możliwość odkrycia spisku w obozie druidów, uratowania pojmanego lidera, zażegnania kryzysu migracyjnego dotykającego obóz w wyniku ucieczki diabelstw z ich rodzinnego miasta… Gra jest przygotowana na każdą możliwość – na zabicie istotnej dla fabuły postaci, na zaniechanie ratowania ważnego NPC-a przez gracza, na zdradę w ostatniej chwili.

A to wszystko zaledwie ułamek zawartości, jaką oferuje Baldur’s Gate 3. Przepraszam, I Akt całej gry, która obfituje w 3 takie wielkie akty – każdy raczący nas półotwartym światem z minimalną liczbą ekranów ładowania. Twórcy sprawili, że będą tu doskonale bawić się osoby liczące na niesamowitą narrację, zwroty akcji i rozbudowane dialogi, jak i gracze chcący poczuć się jak w piaskownicy, w której można wszystko – wcielić się w konkretną rolę, bawić dowolnymi kombinacjami czarów i wynajdywać kolejne sposoby na zabicie arcyciekawego bossa. Dawno już nie grałem w grę, która daje taki ogrom możliwości i szokuje gracza rozwiązaniami, mechanikami czy chociażby ścieżkami fabularnymi.

O geniuszu twórców świadczy również fakt, że w grze możemy wcielić się w jedną z postaci „Oryginalnych” (to te, które możemy przyłączyć do drużyny na początku gry) i wówczas na starcie znamy ich sekrety czy potrzeby. Możemy też stworzyć własną postać z własną historią – na co na początek zdecydowała się większość graczy, ale do dyspozycji graczy oddano dodatkowe tło fabularne o nazwie „Mroczna Żądza” (Dark Urge), gdzie też możemy stworzyć postać od zera, ale jest kontrolowana przez tajemniczą moc i walczy z żądzą zabijania w najmniej pożądanych momentach. Nie chcę zdradzać zbyt wiele, ale warto sprawdzić tę postać w drugim czy trzecim podejściu do gry, która może wtedy wyglądać zupełnie inaczej i powiedzmy, że wprowadza jeszcze więcej wątków znanych nam z pierwszych dwóch części gry i czyni rozgrywkę sporo mroczniejszą.

W Baldur’s Gate 3 czuć także ogrom pracy, jaki włożyli deweloperzy w każdy najmniejszy detal, ale także w ogół rozgrywki. Praktycznie każdy NPC ma nagrane dialogi czy animacje. Byle sklepikarz ma swój charakter i tło fabularne – każdy jest warty zapamiętania. Absolutnie genialnie zagrano role wszystkich członków drużyny, których chce się poznawać, romansować z nimi i rozwijać ich czasem wręcz niezwykle ciekawe wątki poboczne. Większość z nich ma swoje własne cele, marzenia i mogą być one sprzeczne z naszymi. No dobra, może trochę za często i za szybko niektóre postaci chcą nam wgramolić się do łóżka, ale okazało się, że był to jedynie bug, który już został poprawiony.

Apropo stanu technicznego – gra na premierę nie wyszła w idealnym stanie, ale jak tak ogromny tytuł, z tyloma możliwościami, taką przestrzenią i z takim ogromem nierzadko nieliniowych questów to i tak szok, że większość bugów była bzdurna. Z najpoważniejszych trafiłem na dwa – w 3 akcie zniknął mój obozowy mistrz Oathbreaker, który umożliwiał odnowienie paladyńskiej przysięgi. Bez niego pod koniec gry nie mogłem korzystać z kilku mniej istotnych, ale jednak, umiejętności paladyna.

Innym razem zorientowałem się, że moja drużyna ma zablokowaną możliwość pełnego odpoczynku, więc musiałem wczytać save’a sprzed godziny grania. Czasem jakaś postać nie chciała ze mną rozmawiać, a czasem jakiemuś przechodniowi we Wrotach Baldura nie spodobało się, że okradam czyjeś domostwo, mimo że nie miał prawa mnie widzieć bo… stał na zewnątrz. Również trzeci akt jest wyraźnie gorzej zoptymalizowany niż dwa pierwsze i dużo bardziej obciążający nasze procesory z racji tętniącego życia w tytułowym mieście i gęsto obsadzonego budowlami najróżniejszego typu.

W pierwszym miesiącu premiery również polska wersja językowa cierpiała na kilka problemów – m.in. sporo pustych notatek i książek, kilka błędów w tłumaczeniu czy nieco nieprzetłumaczonych dialogów. Większość z nich została już poprawiona.

To wszystko jednak blednie w obliczu funu, jaki zapewnia Baldur’s Gate 3. Wszystkie problemy znikają lub stają się nieważne, gdy tuż za rogiem czai się niezwykły quest, kolejna niebanalna postać czy niesamowita przygoda, którą można przeżyć na sześć różnych sposobów. Z kronikarskiego obowiązku dodam jeszcze tylko, że testowałem BG3 także na Steam Decku powiem tak – to niebywałe, że tak wielka i wymagająca gra da się w ogóle odpalić na tym przenośnym PC. Osobiście nie byłbym w stanie przejść całej gry w ten sposób, ale i tak szacunek dla dewelopera się należy, bo nie dość że automatycznie włącza się konsolowe UI gry, sama gra chodzi zaskakująco płynnie w 30kl./s. (oprócz trzeciego aktu, który masakruje każdy sprzęt).

Same Wrota Baldura wzbudziły we mnie nieco mieszane uczucia. Rozumiem, że miasto wzorowane było bardziej na mapie z oficjalnej kampanii DnD „Baldur’s Gate – Zstąpienie do Avernusa” i choć w grze można odwiedzić znane starszym graczom kultowe lokacje takie jak Czarodziejskie Rozmaitości, tawernę Spłonioną Syrenę czy Dom Rozliczeniowy, to miasto niemal w niczym nie przypomina tego z pierwszej części. Trochę szkoda, ale rozumiem decyzję twórców. Nietrudno jednak oprzeć się też wrażeniu, że docelowo miasto miało być jeszcze większe i obfite w kolejne dzielnice – realnie dostaliśmy jedynie jego wycinek, choć i tak ogromny i bardzo wymagający.

Warstwa audiowizualna to kolejny aspekt, który zasługuje na ogromną pochwałę. Borislav Slavov, kompozytor znany z poprzednich gier Larian Studios dał z siebie absolutnie wszystko. Muzyka w grze jest cudowna, zapada w pamięć a nawet czasem reaguje na działania gracza – np. gdy pokonamy w swojej turze jakiegoś wroga. Majstersztykiem okazał się utwór, który przygrywa nam podczas jednej z zupełnie opcjonalnych walk z pewnym bossem, który nawet wcale nie musi nim być. Po rozpoczęciu bitwy ton muzyczny diametralnie się zmienia, zaczyna od barwnego damskiego głosu informującego nas o naszym końcu aż nagle włącza się szyderczy głos… bossa, z którym walczymy, który śpiewająco wyśmiewa naszą marną próbę pozbawieniu go życia. Coś pięknego.

Graficznie otrzymaliśmy dopieszczoną i naprawdę ładną, choć wymagającą produkcję. Najbardziej zaskakuje tu filmowość całej gry, która jest wręcz niespotykane nie tylko w turowych grach taktycznych, ale w grach w ogóle. Lariani postanowili pójść drogą BioWare znaną z Dragon Age i Mass Effect i jednocześnie podnieść poprzeczkę jeszcze wyżej. Ponad 170 godzin nagranych najróżniejszych scen – dialogów, cutscenek, wariacji różnych opcji fabularnych itp. mówi samo za siebie.

Główny gameplay został zrealizowany fantastycznie. Sterujemy drużyną składającą się maksymalnie z 4 członków, rozmawiamy z postaciami niezależnymi, nieumarłymi a nawet zwierzętami, w zależności od posiadanych umiejętności, artefaktów, mikstur czy zwojów. Walczymy, rozwiązujemy zagadki, zbieramy loot, wyposażamy się w te same rodzaje przedmiotów co w dwóch pierwszych częściach, awansujemy, przygotowujemy umiejętności, zaklęcia, czary. Bawimy się żywiołami, odkrywamy sekrety danych lokacji i wszystko to możemy robić nawet ze znajomymi online lub w lokalnym coopie z dzielonym ekranem, co stanowi doskonałe rozwiązanie dla tych, których nużą gry single player.

Baldur’s Gate 3 wciąga jak bagno wiedźmy z II aktu, na każdym kroku zaskakuje i pokazuje, jak powinno się robić gry cRPG, gry w ogóle. Tak też wygląda reboot marki doskonały – nie na siłę, nie po łepkach, a z pomysłem, dużą dozą nowoczesności przy zachowaniu poszanowania dla materiału źródłowego. To gra, w którą będę grać, podobnie jak poprzednie części, co roku z ogromną przyjemnością i mam wielką nadzieję, że Larian Studios wskrzesi kolejne tytuły ze świata Forgotten Realms i dane będzie nam niedługo np. ponownie odwiedzić miasta Neverwinter, Athkatlę czy Dolinę Lodowego Wichru.

Ocena gry: 10/10

Kopię gry do recenzji zakupiliśmy sami.
Zrzuty ekranu z gry w niniejszej recenzji pochodzą z PC na najwyższych ustawieniach graficznych.
Premiera Baldur’s Gate 3 na PC się 3 sierpnia 2023 roku, 6 września na PS5. Jeszcze w tym roku wyjdzie na MacOS oraz Xbox Series S i X.


Konsole i gry – przeczytaj więcej:

(974)