Powrót

“Gry rodzinne” – recenzja polskiego hitu Netflix! Planujesz obejrzeć? Najpierw przeczytaj…

Wejście Netfliksa na polski rynek dawało sporą nadzieję na to, że zagraniczna jakość zostanie też przeniesiona na lokalne produkcje. Doświadczenie, budżet i wiedza powinny przełożyć się na podniesienie poziomu polskich seriali, które i tak miały się czym pochwalić przed erą VOD. “Gry rodzinne” to jednak sztandarowy przykład tego, że niewiele się zmieniło.

Kolejny polski serial na Netflix! Warto obejrzeć “Gry rodzinne”? Recenzja

Po wtopie, jaką okazał się serial “1983”, Netflix zmienił strategię. Dłuższa przerwa od angażowania się w lokalne produkcji przyniosła nie lada wnioski, bo gigant postanowił, że nie tyle postawi na bliskie relacje z regionalnymi dostawcami, co będzie na nich opierać swoją działalność. Dlatego dość prędko uzupełniono katalog o tytuły, które kojarzyły się raczej z ramówką TVP, a także hitami prosto z kinami, pod którymi podpisywał się Patryk Vega. Statystyki poszły w górę, ale nie na to liczono. Później zorganizowano kilka polskich produkcji, ale zazwyczaj nie bazowano już na lokalnych pomysłach i inspiracjach (“W głębi lasu”), a nawet jeśli się na to zdecydowano (“Krakowskie potwory”), to efekty były dość mizerne. Nie jest jednak trudno powiedzieć, co umotywowało decyzję o nadaniu zielonego światła “Grom rodzinnym”. Scenariusz napisała Agnieszka Pilaszewska, która w swoim dorobku ma kilka mniej i bardziej udanych projektów, a za kamerą stanął Łukasz Ostalski. Jaki to dało efekt?

Punkt wyjścia był całkiem niezły, bo Pilaszewska rozpisała dość ciekawą fabułę. Jej podwaliny przypominają wiele polskich seriali i filmów, więc jednocześnie starano się nawiązać do tego, co lubimy oglądać, a z drugiej strony próbowano wprowadzić coś świeżego, ale efekt końcowy był dość intrygujący. Widząc to, jak zaczyna się historia relacji głównych bohaterów, a jak wyglądała ostatnia prosta do finału ich znajomości widz może być nawet zaintrygowany wydarzeniami rozgrywającymi się po drodze. Nie wiemy, co wpłynęło na ich decyzje i dlaczego nie wszystko potoczyło się tak, jak tego oczekiwano, dlatego z pewną ciekawością rozpoczyna się ten seans. Wielka szkoda, że nie pokuszono się jednak o nadanie pewnej głębi najważniejszym postaciom, o których nie wiemy mało, ale jednocześnie czujemy, że ich w ogóle nie znamy. Skoki w czasie też nie pozwalają przyswajać nowych informacji w sposób spokojny i uporządkowanie sobie w głowie, co prowadziło do czego, jest dość męczące. Nie wynika to bowiem z natłoku informacji lub wysokiego poziomu skomplikowania historii, lecz nieładu jaki panuje w tym serialu od samego początku.

Niestety, wrażenie to potęguje sposób, w jaki zrealizowano serial. Kamera pracuje tu bardzo, bardzo dynamicznie. Postawiono na wiele ujęć z ręki, co miało prawdopodobnie ożywić produkcję, a jedynie zwiększa chaos, jaki panuje na ekranie. Jeśli nie możemy połapać się w fabule, a w dodatku serial jest trudny w odbiorze przez to, jak został nakręcony, to dość szybko mamy go dosyć, nawet jeśli interesują nas dalsze losy głównych bohaterów i nie tylko. A tutaj mamy dodatkowo do czynienia z nader typowymi zagraniami zakochiwania i odkochiwania się, zdrad, utraty zaufania, szybkiego zawiązywania relacji i tak dalej. Wtórność zwrotów akcji nie irytuje tak bardzo, jak rozwleczona fabuła, bo “Gry rodzinne” liczą aż 8 odcinków po 40 minut każdy. To ponad 6 godzin seansu, a bardzo szybko widzimy, że historia mogła zostać opowiedziana nawet w dwugodzinnym filmie.

Wniosek nasuwa się tylko jeden: Netflix postawił na projekt, który jesienią będzie mógł rywalizować o uwagę widzów śledzących podobne produkcje w ramówkach Polsatu i TVN-u. Obydwie stacje kontynuują tego typu seriale sprzed lat oraz pokazują nowe. Mają to być mało wymagające, acz satysfakcjonujące dla widza opowieści, do których będą mogli odnieść się widzowie w różnym wieku. Problem w tym, że Netflix pokazuje od razu cały sezon serialu, więc dawka pewnych absurdów lub niedociągnięć jest bardziej skomasowana, aniżeli w przypadku produkcji, gdzie premiera rozłożona jest na kilka lub kilkanaście tygodni w odstępach o siedem dni. Zanim pojawi się kolejny odcinek, mamy tydzień, by odpocząć i żeby z głowy zdążyły wyparować pewne głupotki. Jeśli przysiądziemy do “Gier rodzinnych” w jeden weekend albo wieczór, to jest mało prawdopodobne, by ktokolwiek dał radę przyswoić całość od razu.


VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej:

(3249)