Powrót

“Wielka woda” – recenzujemy polską nowość Netflix o wielkiej katastrofie! Będzie o tym głośno na świecie?

Polscy twórcy dość często sięgają po historyczne wydarzenia, by móc opowiedzieć te historie po swojemu i przedstawić je na ekranie w angażujący sposób. Na przestrzeni lat i dekad oglądaliśmy sporo produkcji historycznych, ale raczej rzadko zdarzają się projekty dotyczące zdarzeń sprzed dekady czy dwóch. Powódź z 1997 roku to jedna z najczarniejszych kart w historii naszego kraju i właśnie “Wielka woda” zabiera nas do Wrocławia i okolic, by pokazać, jak wyglądało to z perspektywy mieszkańców tamtego regionu. Oceniamy nowy polski serial Netfliksa.

Polski serial “Wielka woda” na Netflix – recenzja nowości!

Netflix wyrósł na potentata seriali w pierwszych latach swojej twórczej działalności. Późniejszy okres był czasem, gdy platforma musiała i chciała produkować na potęgę, by uzupełnić katalog, w którym coraz rzadziej gościły tytuły na licencji. Wśród nich największymi nieobecnymi są  kultowe seriale i filmy powracające do stacji telewizyjnych i usług VoD, z których się wywodzą. Dlatego Netflix zaczął działać na szerszą skalę i wypełniał ofertę każdego rodzaju produkcjami, wśród których znajdowały się warte uwagi treści, ale bywały momenty, że była to tylko kropla w morzu nowości. Dotyczy to też polskiego rynku, gdzie Netflix przejął sporo treści od lokalnych dystrybutorów, ale musiał też nakręcić własne produkcje skierowane do każdego rodzaju widza. W efekcie oczekiwania wobec seriali i filmów Netfliksa spadły. Teraz platforma wraca z dwoma produkcjami w październiku, z których pierwsza pojawi się już w najbliższą środę.

“Wielka woda” to serial liczący tylko 6 odcinków. Pomysłodawczynią i producentką jest Anna Kępińska, natomiast za kamerą stanęli Jan Holoubek i Bartłomiej Ignaciuk. Ten pierwszy wziął na swoje barki formatowanie serialu, a więc nadał całości stylu i zdecydował o tym, jaki wydźwięk pod każdym względem będzie mieć produkcja. Muzykę skomponował Jan Komar, a scenariusz stworzyli Kasper Bajon oraz Kinga Krzemińska, którzy bazowali na rozmowach z uczestnikami wydarzeń sprzed 25 lat. W serialu nie znajdziemy jednak przeniesionych 1:1 postaci czy wydarzeń, a powódź jest też swojego rodzaju tłem dla życiowych losów głównych bohaterów zmagających się z własnymi wyzwaniami i problemami. Nie oznacza to jednak, że temat powodzi jest marginalizowany czy umniejszane jest jej znaczenie. Zachowano bowiem dobry balans pomiędzy opowieścią o ludziach oraz o walce z żywiołem, który jest nieprzewidywalny i nie do zatrzymania.

Jaśmina Tremer jest hydrolożką i jako jedyna będzie w stanie docenić siłę żywiołu po tym, jak znajdzie się w sztabie kryzysowym, gdzie nikt nie zdaje sobie sprawy z tego, co nadchodzi. Przestarzałe procedury lub ich brak, opieszałość decydentów i pracowników, a także pretensjonalność naukowców spowoduje, że jej opinia nie będzie się liczyć, nawet pomimo wsparcia ze strony starego znajomego. Jest nim Jakub Marczak – aktualny wojewoda, który będzie starać się o posadę prezydenta miasta Wrocław. Ich znajomość sięga lata wstecz i tę dwójkę łączy znacznie więcej, niż mogłoby się wydawać. To skomplikuje sprawy jeszcze bardziej, ponieważ Tremer musi zmagać się z walką z nałogiem, a powrót w rodzinne strony po wielu latach nie jest łatwy. Jednocześnie poznajemy też Andrzeja Rębacza – mieszkańca wsi Kęty. To tam miały być wysadzone wały w celu ochrony Wrocławia przed zalaniem, ale okoliczni mieszkańcy nie oddadzą tak łatwo swoich domów i dorobku całego życia. Czas ucieka nieubłaganie, a brak konkretnych działań przybliża katastrofę.

Serial nie pędzi z akcją do przodu, ale to wcale nie oznacza, że rozwija wątki zbyt powoli. Przedstawienie sytuacji i bohaterów ma spokojne tempo, a budowana przez cały czas atmosfera zagrożenia i czyhającej za rogiem tragedii jest odczuwalna w trakcie seansu. Wpływ mają na to nie tylko poszczególne ujęcia i gra aktorska, ale także archiwalne nagrania oraz muzyka. Ścieżka dźwiękowa to jeden z atutów tej produkcji, podobnie jak poziom realizacji całego serialu. Mamy bowiem do czynienia ze scenami, w których bohaterowie zanurzeni w wodzie po pas lub na łodzi przemierzają kluczowe lokalizacje miasta. To robi niemałe wrażenie i nawet jeśli częściowo przygotowano to wykorzystując efekty CGI, to najważniejsze dla scen elementy są praktyczne. Wrażenie robią też scenografie i rekwizyty mające przenieść nas w pełni do lat 90. w Polsce, bo ci którzy pamiętają tamten okres na pewno będą czuć się jak u siebie. Raczkująca dopiero sieć komórkowa, typowe jak na lata 90. auta i budownictwo, a także wystroje – dopracowano to w każdym szczególe.

Niektórych może zaskoczyć fakt, jak dużo czasu poświęcono tu poszczególnym postaciom, ich rozwojowi oraz relacjom. Nie jest to serial rozliczający ani analizujący wydarzenia sprzed ćwierćwiecza, choć nie brakuje tu specjalistycznego słownictwa i dokładniejszego przedstawienia najważniejszych z punktu widzenia fabuły zagadnień. Postawiono na opowieść o ludziach, którzy znaleźli się w tragicznej sytuacji z dodatkowym bagażem życia codziennego. Można się tylko zastanawiać, jak wyglądałaby produkcja w pełni skupiająca się na powodzi, bo takie myśli pojawiają się w głowie, gdy “Wielka woda” będzie porównywana do “Czarnobyla”. Tam również zdecydowano się na wskazanie kluczowych z punktu widzenia historii i wydarzeń postaci, ale twórcy także byli zmuszeni do pewnych ustępstw, na przykład przedstawienia całej grupy naukowców jako pojedyncza postać w serialu sumująca ich dokonania i odkrycia. Być może kiedyś coś takiego powstanie także nad Wisłą, ale obecnie “Wielkiej wody” nie musimy się wstydzić, a wręcz przeciwnie – być może mieszkańcy innych krajów zainteresują się tą historią właśnie za sprawą nowego serialu, bo dobrze wiemy, jakimi zasięgami może pochwalić się Netflix.


VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej:

(1520)