Powrót

“Idol” – serial, który podpalił Internet. Kicz roku? Recenzja nowości HBO Max

Pierwsze zapowiedzi “Idola” sprawiły, że wokół serialu powstała bardzo gęsta atmosfera niepokoju i wyczekiwania. Wydawało się, że produkcja z gwiazdą muzyki pop The Weeknd o gwieździe muzyki pop jest po prostu skazana na sukces. Dziś wiemy, że rzeczywistość okazała się zupełnie inna: skandale, kontrowersje i miażdżące nowy serial HBO opinie krytyków oraz widzów. Oceniamy pierwszy odcinek.

Recenzujemy “Idol” – nowy serial HBO Max. Czekamy na znacznie więcej

Ujawnianie kulisów pracy artystów, dziennikarzy czy celebrytów wielokrotnie okazywało się świetnym pomysłem na fabułę serialu czy filmu, ale w parze za taką ideą muszą także iść pozostałe elementy mające zapewnić odpowiednie wrażenia widzom. Właściwie napisana historia to dobry początek, ale casting, zdjęcia, muzyka czy montaż to równie istotne składowe sukcesu każdego tytułu. Gdy ogłoszono, że za projekt w dużej mierze będzie odpowiadać The Weeknd, a ponadto zobaczymy go w jednej z ważniejszych ról, “Idol” momentalnie okrzyknięto najważniejszą produkcją HBO tego roku. To mógł być serial, który zatoczyłby jeszcze szersze kręgi, niż “The Last of Us” czy “Sukcesja”, a tymczasem po pierwszym odcinku mało kto będzie zainteresowany seansem kolejnych.

Wcielająca się w Jocelyn Lily-Rose Depp gra gwiazdę muzyki pop, która mierzy się z coraz większymi problemami. Jej muzyka nie jest już tak popularna, wizerunek nadszarpnięto kilkoma skandalami, a sama artystka nie jest w swojej topowej formie. I nie mówimy tu jedynie o możliwościach muzycznych oraz wokalnych, ale także stanie psychicznym i mentalnym. Joss nie radzi sobie z otaczającym ją światem, ucieka w używki, romanse i próbuje schować się przed rzeczywistością na wszelkie możliwe sposoby. W momencie kryzysu na jej drodze staje Tedros (The Weeknd) – właściciel jednego z popularnych klubów. Obydwoje od razu mają się ku sobie i choć jasne jest, że z tej bliskiej relacji nie wyniknie dla dziewczyny nic dobrego, Jocelyn porzuca rozsądek i rzuca się w ramiona, mówiąc delikatnie, nowego kochanka.

“Idol” potrafi zaintrygować, ponieważ wstęp do historii daje nadzieję na bliskie spojrzenie na zarządzanie kryzysem, kierowanie karierą gwiazdy i zajrzenie do świata, którego większość z nas nie zna. Domyślamy się niektórych rzeczy i nasze podejrzenia szybko znajdują potwierdzenie w fabule, ale kilka smaczków, w tym aktorskich, nowy serial HBO potrafi dostarczyć. Z przyjemnością patrzy się na występy takich członków obsady jak Hank Azaria, Eli Roth, Jane Adams czy Dan Levy, którzy tworzą śmietankę świata showbiznesu.

Dorównuje, a momentami przebija ich Lily-Rose Depp, ale są też chwile, gdy zdecydowanie przesadza ze swoim zaangażowaniem, czym prawdopodobnie próbuje nadrobić pewne braki w warsztacie. A może o to chodziło od samego początku? Niezależnie od intencji nie każda (skrajna) scena z jej udziałem wypada korzystnie, przynajmniej w pierwszym odcinku. Znakomicie natomiast wypada Abel Tesfaye, który gra wykreowaną przez siebie postać i zdecydowanie niewiele mu można zarzucić.

Zgoła odmiennie wypada jednak sam serial. O ile warstwa wizualna jest po po prostu świetna, ponieważ sposób nakręcenia większości scen, zgrabny montaż i umiejętne przejścia między scenami z pogrywającą w tle muzyką potrafią stworzyć świetną atmosferę, o tyle sama historia nie jest na tyle angażująca i interesująca, że z niecierpliwością śledzimy losy bohaterów. O wiele bardziej ciekawe wydają się konsekwencje niektórych działań gwiazd, próby zarządzania kryzysem czy planowanie działań marketingowych, aniżeli erotyczna relacja wspomnianej dwójki.

Tutaj docieramy także do kolejnego zarzutu wobec “Idola”, o którym mówiło się od dawna. Serial prezentuje się bardziej jako seksualne fantazje twórców i produkcja w stylu soft porno, aniżeli mocny, dosadny i energetyczny serial o muzycznym biznesie. Dobrze wiemy, jak może to wszystko wyglądać za kurtyną, ale przy “Idolu” zdecydowanie zabrakło hamulców i ktoś z rozpędu stracił jakiekolwiek wyczucie balansu. Brak tej równowagi sprawia, że czasami podczas oglądania zadajemy sobie pytanie, dlaczego w ogóle się na to patrzymy i do czego dąży ta historia.

“Idol” może w kolejnych odcinkach nas zaskoczyć i sprawić, że dotychczas zobaczone sceny nabiorą jakiegoś/większego sensu. Szczerze? Nie wierzymy w to, ale bardzo chcielibyśmy, by serial nie był jedynie przepiękny teledyskiem ze scenami przepełnionymi erotyką i narkotykami, dlatego pozostaniemy przy odbiornikach. “Idol” trafił na HBO Max w 4K z Dolby Vision i Dolby Atmos, a że kwestie wizualne i dźwiękowe w tej produkcji są na najwyższym poziomie, to jest to jakaś wartość dodana podczas seansu. Czekamy jednak na znacznie więcej.


Filmy, seriale, VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej:

(1201)