Powrót

Oceniamy najnowszy film Marvela! “Doktor Strange w multiwersum obłędu” – recepta na sukces?

Wprowadzenie multiwersum do MCU otworzyło zupełnie nowe możliwości przed twórcami kolejnych filmów. “Doktor Strange w multiwersum obłędu” korzysta garściami z tego konceptu. Czy to recepta na sukces? Recenzujemy najnowszy film Marvela.

“Doktor Strange w multiwersum obłędu” – recenzja nowego filmu Marvela

Doktor Strange to dość wyjątkowa postać w uniwersum Marvela, a grający go Benedict Cumberbatch czuje się jak ryba w wodzie na planie każdego kolejnego filmu, w którym się pojawia. Pamiętamy, jak świetnie bawił się radził sobie grając w nieco bardziej zabawnych odcinkach “Sherlocka”, więc można chyba uznać, że granie postaci, których docinki przepełnione są sarkazmami i ironiami wręcz leżą w jego naturze. Aktor czekał na swój drugi solowy projekt kilka lat, a w międzyczasie pojawiło się całe mnóstwo innych produkcji, które popchnęły uniwersum znacząco naprzód. Dzięki temu znalazł się w bardzo dogodnej sytuacji, bo właśnie przekraczanie granic wymiarów i uniwersów wydają się idealnymi okolicznościami do opowiedzenia jego historii. W “Doktor Strange w multiwersum obłędu” znów stanie przed arcytrudnym, ale nie niewykonalnym zadaniem uratowania świata. Wszechświata. A właściwie wszechświatów. No trochę to skomplikowane.

Naprzeciwko niego stanie Wanda, która z czystego pragnienia posiadania dzieci, jest gotowa poświęcić życie innych, a nawet całe wszechświaty. By stać się matką, musi też nabyć nową umiejętność, co oznacza przejęcie mocy Ameriki Chavez – młodej dziewczyny zdolnej do przemieszczania się pomiędzy uniwersami. Doktor Strange wpada w środek trwającego konfliktu, co wyrywa go z codziennego życia. Można by chyba powiedzieć, że jest mu to na rękę, bo osobiste sprawy Doktora nie mają się za dobrze, choć nie tylko jego (jak się później okaże). Od samego początku bierzemy więc udział w szalonej przejażdżce, podczas której mało co jest takie, jakie się wydaje. Obrazy przed naszymi oczami szybko okazują się fałszywe, ale motywacja głównych bohaterów nie wygasa nawet wtedy, gdy spotyka ich niepowodzenie za niepowodzeniem. Strange się nie podda, ale jakim kosztem zdoła uratować Chavez i multiwersum?

Wspomniana przejażdżka to prawdziwy roller-coaster, który prawie nigdy nie zwalnia. Tempo tego filmu jest miejscami zabójcze i naprawdę trudno niektórym widzom może być za tym nadążyć. Pewną przeszkodą mogą być braki w znajomości wcześniejszych filmów, a także serialu, bo “WandaVision” będzie można zobaczyć dopiero po 14 czerwca, gdy Disney+ wejdzie do Polski. Bez takiego zaplecza nie wszystko w fabule “Doktor Strange w multiwersum obłędu” będzie jasne i klarowne, a już na pewno niektóre powiązania i nawiązania pozostaną niezrozumiałe. Czy bez tego można cieszyć się seansem? Jak najbardziej, bo cele poszczególnych postaci są dobrze przedstawione, ale film zdecydowanie traci na atrakcyjności, jeśli nie mamy szerszej wiedzy o tle dla tych wydarzeń.

Mimo, że filmy Marvela (szczególnie w momencie, gdy dotykamy już multiwersum) nie są produkcjami przepełnionymi logiką, to brak konsekwencji w produkcji Sama Raimiego jest zaskakujący. Wyraźnie widać, że niektóre zasady obowiązują tylko wtedy, gdy przysłuży się to historii. Na potrzeby fabuły postacie są lub nie są w stanie czegoś zrobić, co potrafi czasem zirytować, bo niektóre pojedynki mogłyby zakończyć się w ciągu chwili, a trwają znacznie, znacznie dłużej. Jest to domeną każdego superbohaterskiego konfliktu, ale może to mniej lub bardziej rzucać się w oczy i “Doktor Strange w multiwersum obłędu”, niestety, należy do tej drugiej kategorii.

Dla równowagi warto wspomnieć o rozwiązaniach, które prawie zawsze podnoszą poziom produkcji Marvela, a w przypadku tego filmu zdają egzamin na piątkę z plusem. Mowa oczywiście o wprowadzenie nowych, nieoczywistych postaci, o których pojawieniu się nie wiedzieliśmy do ostatniej chwili. Nie zdradzimy naturalnie o kim mowa, ale to naprawdę miłe niespodzianki. Ich potencjał nie został być może w pełni wykorzystany, ale obecność jednej z nich może być zapowiedzią czegoś, na co fani czekali bardzo długo. Przejęcia Disney’a przynoszą konkretne korzyści nawet w takiej ograniczonej formie, dlatego możemy mocno trzymać kciuki za to, by na krótkich cameo się nie skończyło.

Technicznie film wypada tak, jak moglibyśmy się tego spodziewać. Przygotowanie większości, jeśli nie wszystkich scen wymagało użycia CGI, więc mnóstwo czasu produkcja spędziła w post-produkcji i być może wpłynęło to na końcowy efekt. Pośpiech lub brak środków spowodowały, że pewne elementy nie pasowały do całości – poziom efektów komputerowych nie jest równy i można to wychwycić w kilku miejscach. Skupiając swoją uwagę na muzyce, na pewno usłyszycie znane motywy i kompozycje, które umilą większość scen, ale nie należy liczyć na cokolwiek więcej niż superbohaterski soundtrack. Rzadko otrzymujemy wyróżniające się ścieżki dźwiękowe z filmów z tej kategorii, a w szczególności w przypadku produkcji Marvela. Nie silono się na oryginalność, zatrudniono znanego fachowca Danny’ego Elfmana i na tym poprzestano.

“Doktor Strange w multiwersum obłędu” to na pewno mile spędzony czas w kinie i brak nudy na którymkolwiek z etapów historii. Sam Raimi starał się przygotować coś innego, niż pozostałe filmy i to mu się na pewno udało, bo jest to zdecydowanie bardziej emocjonalna i mroczna historia. Szkoda, że jednocześnie zapędził się tworząc fabułę niezwykle pokręconą i miejscami chaotyczną, co zaburza odbiór filmu.


VoD i serwisy streamingowe – przeczytaj więcej: 

(591)