Powrót

Recenzja 4. sezonu serialu “Kulawe konie” na Apple TV+. Najwyższa półka, co za poziom!

To powrót jednego z najlepszych seriali na Apple TV+. Aż dziw bierze, że twórcy są w stanie tak długo utrzymywać tak wysoki poziom produkcji – 4. sezon “Kulawych koni” to nadal najwyższa półka.

Seriale “Kulawe konie” na Apple TV+ – recenzja 4. sezonu

“Kulawe konie”, bazujące na książkach Micka Herrona, bardzo szybko dołączyły do grona najbardziej docenianych seriali platformy, ale chyba nikt nie spodziewał się tak błyskawicznego rozwoju tego świata. W usłudze są już dostępne odcinki najnowszego 4. sezonu i wszystko wskazuje na to, że przed nami jeszcze wiele serii tej produkcji. Dla każdego fana to znakomita wiadomość, a dla pozostałych widzów sygnał, że to czas najwyższy dać temu tytułowi (i samej platformie) szansę – tu nie może być mowy o przypadku. Tytułowi bohaterowie ze Slough House będą ponownie zmuszeni do walk z niewidzialnym wrogiem – nie wiadomo, czy to ludzie z zewnątrz, czy może jednak jakaś wewnętrzna komórka wywiadu, która zaczęła działać na własną rękę.

W centrum tych wydarzeń znajduje się River Cartwright, który… ginie w pierwszym odcinku nowego sezonu. To nie będzie żadnym spoilerem, jeśli uznamy, że to jedynie podpucha ze strony twórców i River wcale nie zginął z rąk swojego dziadka Davida. Warto przypomnieć, że był to jeden z najlepszych, jeśli nie najlepszy agent w historii MI5 – zasłużony w działaniach dla swojego kraju mężczyzna jednak nie jest już sobą. Problemy z pamięcią powodują, że myli osoby, wydarzenia, epoki – jest totalnie zdezorientowany i w efekcie jego niefrasobliwość doprowadzić do tragedii. Tymczasem River na własną rękę będzie starał się wyjaśnić próbę zamachu na życie jego dziadka.

Wokół, oczywiście, dzieje się tak wiele, że nawet w kilku akapitach byłoby trudno streścić początek nowego sezonu, ale właśnie za to najbardziej uwielbiamy tę serię. Pozornie niezwiązane ze sobą zdarzenia nagle objawiają się jako przyczyna i skutek, co w dużej mierze zawdzięczane jest talentowi autora książek, ale także autorom scenariusza, którzy zdołali jednak przenieść te zawiłości i zwroty akcji z kart książek na ekran. To niebywałe, że oglądając – w pewnym sensie – czwarty raz to samo, bawimy się równie dobrze, jeśli nie lepiej. Główna obsada nie odchodzi zbyt daleko od tego, co pokazała w poprzednich seriach, a nowe narybki bardzo szybko dostosowały się do stylu produkcji, specyficznego humoru i nietypowego klimatu. To rozgrywka na poważnie, ale z tak dużą dozą humoru, że niektórzy bywają zaskoczeni, w jak ponure żarty można obrócić niektóre okoliczności. Właśnie to jednak sprawia, że serial ogląda się bardzo, bardzo przyjemnie i odcinki nie wiadomo kiedy kończą się napisami.

Zgodnie z dotychczasowymi obyczajami, “Kulawe konie” to nadal świetnie nakręcony serial, gdzie dużą rolę gra udźwiękowienie oraz wysoka jakość obrazu. Szczególnie ten pierwszy aspekt robi wrażenie, ponieważ nieustannie słyszymy dodatkowe efekty, które wciągają nas w środek akcji. Bardzo klimatyczny jest otaczający nas szum deszczu, pojedyncze brzdąknięcia, efekty eksplozji czy kroków w innych pomieszczeniach – to wszystko jest dopracowane do szczegółu, a jednocześnie obcujemy z bardzo dobrze zbalansowanym obrazem, który nie próbuje być na siłę techniczny, lecz miły dla oka, klimatyczny i szpiegowski. Jak zawsze, melodie Daniela Pembertona dodają całości odpowiedniej atmosfery i w ogóle nie czuć, że to już czwarta seria “Kulawych koni”. Fabuła nowych odcinków doskonale wpisuje się w dotychczasowe historie, nie czuć zmęczenia materiału i serial jest wyśmienitą odskocznią od rzeczywistości. Nie można się oderwać!


Filmy, seriale i serwisy VoD – przeczytaj więcej:

(41)