Powrót

451° Fahrenheita – remake zbyteczny czy śmiała futurystyczna wariacja?

451° Fahrenheita to kwintesencja gatunku literackiego zwanego dystopią i niejako wzorzec, który służył wielu innym twórcom, tak literatury, jak i filmu oraz innych mediów. Ekranizacji powieści Raya Bradbury’ego podjął się w 1966 wybitny przedstawiciel Francuskiej nowej fali Francois Truffaut. 52 lata później znany głównie z amerykańskiego kina niezależnego Ramin Bahrami opowiedział tę historię na nowo, dla HBO. Pytanie tylko, czy w ogóle było to potrzebne?

Adaptacja z 1966 (Francois Truffaut)

Od razu na nie odpowiem, że być może było… Film Truffaut wzbudził we mnie ambiwalentne (choć przeważnie dobre) odczucia, z elementami wybitnymi, takimi jak scenografia (te płaskie ekrany robią wrażenie nawet dziś), kinematografia (co ciekawe operatorem był znany reżyser i mistrz stylizacji, Nicholas Roeg), czy też muzyka Bernarda Herrmanna (Psychoza, Obywatel Kane, Taksówkarz). Tu gdzie mnie nieco zawiódł, to brak nadrzędnej puenty, stosunkowo mała skala, konflikty tonalne i nieco słabe zawiązanie końcówki. Mimo wszystko, chcąc nie chcąc, obraz ten stworzył podwaliny kinowej dystopii (choć książka zrobiła więcej przysługi tej specyficznej gałęzi literatury). Teraz oczywiście, z perspektywy czasu, po zobaczeniu wielu wariacji na temat tych samych motywów, co 52 lata temu, może się to wszystko wydać mało imponujące, ale to jest filmowy “pacjent zero”. 451° Fahrenheita to film traktujący o antyintelektualizmie, dewolucji indywidualizmu, przeładowaniu zmysłów i spłycaniu doznań. Jednocześnie porusza tematykę rozdarcia wewnętrznego kogoś, kto zaczął kwestionować z pozoru idealnie funkcjonujący system, którego był częścią i zaszedł w nim daleko.

Adaptacja z 2018 (Ramin Bahrani)

Wiele z tych podstawowych części DNA zostało zachowanych w drugiej adaptacji książki, która miała niedawno premierę na HBO GO. Oczywiście motywem przewodnim jest ukazanie brygady straży pożarnej, która zamiast gasić pożary, sama je wznieca, a mianowicie pali książki, które są uznawane za intelektualną dewiację.


Nowa wersja otwiera jednak akcję niczym w filmie gatunkowym z początku lat 00. Widoczna jest tutaj aura produkcji telewizyjnej, która do końca nie potrafi znaleźć odpowiedniego dla siebie tonu. Część elementów (wraz z niektórymi scenami) zostało odtworzonych przy minimalnych zmianach, choć rozłożono też niekiedy inaczej akcenty na postaci, a także z racji osadzenia filmu Ramina Bahraniego w niedalekiej przyszłości dokłada wątki związane z rozwojem technologii, w tym media społecznościowe oraz asystenci AI.


Poza znanym z Czarnej Pantery Michaelem B. Jordanem, który tym razem gra postać pozytywną, w obsadzie mamy także Michaela Shannona, który wytwarza mentorską, niemal ojcowską wieź z Guyem Montagiem (Jordan), będącą substytutem wątku małżeńskiego z filmu Truffaut. Shannon gra tutaj nieco podobnie do tego jak pamiętamy go z Kształtu wody, być może z taką różnicą, że sam sprawia wrażenie jakby był świadomy, że to co robi jest nie do końca dobre, ale wie, że nie ma żadnej realnej alternatywy. Są tutaj nieśmiałe próby umieszczenia intymnej wędrówki i oświecenia Guya Montaga przez pryzmat technologicznej alienacji, ale niestety przy stosunkowo krótkim czasie trwanie melancholijny ton nie jest w stanie rozpotrzeć skrzydeł. Nie pomaga mu w tym także tonalna rozbieżność pomiędzy filmem klasy B, filmem telewizyjnym a czymś nieco ambitniejszym i skłaniającym do refleksji.


Nieco szkoda, gdyż update’uje oryginał o tematy bardzo na czasie, jak np. fake news, czy zmienianie faktów historycznych pod swoją narrację do tego stopnia, że nikt ich już nie kwestionuje. Chyba fakt, że wiele ironizujących aspektów filmów takich jak Network czy przewidywań pisarzy pokroju Bradbury’ego stało się już rzeczywistością i trudniej stworzyć jakiś nowy punkt odniesienia i nową płaszczyznę krytyki. Nowy Fahrenheit cierpi też na tą samą bolączkę co oryginał, czyli nie prowadzi wątku nieoficjalnego ruchu oporu donikąd.


Bardzo szkoda mi zmarnowanego potencjału 451° Fahrenheita. Jordan jako aktor jest bardzo wszechstronny, tutaj jego ewolucja jest nieco ograniczona, a wątek miłosny jest kompletnie powierzchownie zrealizowany. Michael Shannon gra interesującą, zniuansowaną postać, ale cały film wokół niego nie jest w stanie do niego się dopasować. Ramin Bahrani znany i niezwykle ceniony za swoje niezależne produkcje nakręcił bardzo ładny i stylowy wizualnie film (na uwagę zasługuje gra świateł), który jednak nie wchodzi na tak głęboki poziom, na jaki zasługuje materiał źródłowy. Wszystko jest winą tego, że żaden z podwątków nie miał dostatecznie dużo miejsca aby sobie “pooddychać”. Nie jest to bolesny, irytujący ani uwłaczający inteligencji widza film, ale smuci mnie fakt, że mógłby być zdecydowanie ambitniejszą produkcją. Uważam, że 451° Fahrenheita lepiej sprawdziłoby się jako 4- lub 6-odcinkowy mini-serial. Gdybym miał wybierać, to bardziej poleciłbym pełną skaz, ale pod wieloma względami wizjonerską wersję Truffaut. Ciekawe ile przyjdzie nam czekać na kolejną ekranizację, zanim wreszcie ktoś zadośćuczyni Rayowi Bradbury’emu?

Reżyseria

Ramin Bahrani

Obsada

Michael B. Jordan, Michael Shannon, Sofia Boutella, Lilly Singh, Laura Harrier

Dane techniczne

Rok produkcji: 2018
Kraj produkcji: USA
Czas trwania filmu: 96 min.

(503)