Concrete Genie | RECENZJA | gra PS4 + PSVR
Tryb single-player / rozgrywka
Concrete Genie to dzieło małego, niezależnego studia PixelOpus. Do tej pory znani byli wyłącznie z jednego tytułu, Entwined, wydanego w 2014 roku. Spotkał się on z umiarkowaniem pozytywnym przyjęciem – więc najprawdopodobniej nawet o nim nie słyszeliście.
Concrete Genie posiada elementy platformówki, gry logicznej i rozgrywki połączonej z parkourem. Esencją tej produkcji jest jednak interakcja ze sztuką, która przywołuje na myśl sławetne Okami.
Jako młodzieniec imieniem Ash postanawiamy, wbrew zaleceniom rodziców, udać się do miejscowości Denska. Budzi ona w naszym bohaterze wiele nostalgicznych wspomnień, do których chciałby powrócić. Gdy jednak postanawia się tam udać, spotyka miasteczko portowe w kompletnej ruinie. Na dodatek grasuje tam banda łobuzów, którzy – delikatnie mówiąc – niezbyt przychylnie zapatrują się w artystyczną twórczość chłopaka.
W trakcie około siedmiogodzinnej przygody, jaką zafundowali nam deweloperzy, przyjdzie nam zaprzyjaźnić się z duchami, tchnąć w Denskę nowe życie, a nawet ostatecznie przekonać do siebie swoich wrogów.
Przez dłuższy czas wydawało mi się, że Concrete Genie będzie wariacją na temat symulatora chodzenia. Przez dłuższy czas interakcja w grze skupia się na malowaniu. Wykonujemy je albo przy pomocy mechanizmu żyroskopowego w padzie (jest to naprawdę dobrze zrealizowane, swoją drogą) bądź opcjonalnie – prawą gałką. Czynność ta ma dwie funkcje. Po pierwsze malujemy, aby rozświetlić pogrążone w mroku zakątki miasteczka, a dostęp do dalszych obszarów wymaga przepędzenia mrocznych, jakby pokrytych atramentem narośli. Po drugie, w ten sposób powołujemy do życia przyjazne duszki, które możemy następnie przywoływać, aby pomogły nam w wykonywaniu zagadek logiczno-zręcznościowych. Swoją drogą te ostatnie mają bardzo przyjemny charakter, a w kilku sytuacjach nawet wymuszają nieszablonowe myślenie.
Gra ma lekko otwartą strukturę, gdzie możemy także przemieszczać się po piętrach budynków i dachach, szukając na przykład dodatkowych kartek wzbogacających nasz artystyczny repertuar (uciekają nam niczym szanty w Assassin’s Creed: Black Flag). Ponadto opcjonalnie możemy także odmalowywać na nowo ogromne plakaty, a także zbierać fragmenty kroniki dziejów miasteczka, aby lepiej zrozumieć jego przeszłość. Ostatecznie jednak celem zawsze jest rozświetlenie danej części Denski, a później namalowanie swojego „arcydzieła”. Muszę przy okazji przyznać, że dzięki Concrete Genie doceniłem, jaką niesamowitą frajdę może sprawiać coś tak pozornie banalnego, jak podziwianie otoczenia.
Przez pierwsze trzy rozdziały gra sprawiała mi przyjemność w swojej zrelaksowanej naturze. Niestety… myślałem także, że już niczym mnie nie zaskoczy. Wtem nastał rozdział czwarty i zapewnił doskonały zwrot akcji, dodający nam kilka nowych mechanik rozgrywki. Dzięki temu zabiegowi, deweloperzy tchnęli w grę nowe życie, umożliwiając Ashowi surfowanie niczym w Sunset Overdrive, a także sukcesywnie zdobywane trzy różne ataki. Ponadto z końcem gry zetkniemy się ze złymi duchami, które będą wymagały poskromienia. Fragmenty te przypominały mi grę ReCore, bowiem różne typy dżinów wymagały różnego typu ataków dopasowanych pod kolor. Gdy już udało się je nam osłabić, zaczynała się zabawa w odczarowywanie, z ostrożnym podchodzeniem i wyczuwaniem ruchów. Na przejście gry potrzeba około siedmiu godzin. Uważam, że jest to jak na grę o mniejszym budżecie świetnie wymierzona długość. Concrete Genie charakteryzuje się dobrze wyważonym tempem i pomimo niedługiego trybu fabularnego upycha w nim całkiem sporo różnorodnych atrakcji.
Fabuła nie należy tutaj do nadzwyczajnie odkrywczych, ale posiada bardzo pozytywne, budujące przesłanie. Poza tym poprowadzona jest z sercem we właściwym miejscu. Na początku miałem do niej dystans, ale z czasem czułem się nią naprawdę zaabsorbowany.